Przygody Alinki w Krainie Cudów: Kontredans homarów (10/12)

Streszczenie

Fragment opowiada o spotkaniu Alinki z dwoma fantastycznymi stworzeniami, żółwiozwierzem i gryfem, podczas ich przygód. Żółwiozwierz wprowadza Alinkę w imaginacyjny świat podwodnych tańców homarów, szczegółowo opisując przebieg tego dziwacznego kontredansa. Opis obejmuje takie elementy jak ich ustawienie na brzegu morza, rytualne figury taneczne oraz zabawne nieporozumienia między tańczącymi stworzeniami. Alinka jest zafascynowana tą magiczną historią, a zaskakujące piosenki oraz opowieści o homarach i dorszach dodają scenie uroku i humoru. Historia ma na celu pobudzenie dziecięcej wyobraźni oraz zachęca czytelników do refleksji nad cudami wyobraźni i nonsensu, które są charakterystyczne dla literatury dziecięcej.

Czytaj online

Żółwiozwierz jęknął głęboko, poczem spojrzał na Alinkę, starając się coś wyrzec, lecz przez chwilę westchnienia tamowały mu mowę.

— Krztusi się tak, jak gdyby kość stanęła mu w gardle zawołał gryf i począł wstrząsać nieborakiem i uderzać go w plecy. Wreszcie żółwiozwierz odzyskał głos i wśród łez spływających mu z oczu, ciągnął dalej:

 — Zapewne nie mieszkałaś nigdy w morzu?

— Istotnie że nie — odparła Alinka.

 — I nie byłaś przedstawioną homarowi?

— Raz kosztowałam go — zaczęła dziewczynka, lecz cofając się, dokończyła: — Nie, nigdy!

 — Nie możesz też mieć pojęcia — rozkoszował się żółwiozwierz — jak przepiękny jest kontredans homarów.

— Co to jest za rodzaj tańców?

 — A więc — zaczął gryf — najsamprzód staje szereg wzdłuż brzegów, na morzu.

— Dwa szeregi — przerwał żółwiozwierz. — Tworzą je foki, żółwie, łososie i t. d. usunąwszy gwiazdy morskie z drogi.

 — Co zajmuje zwykle dosyć czasu — przerwał gryf.

— Robią dwa «chassé».

 — Każdy z homarem, jako kawalerem.

— Oczywiście — potwierdził żółwiozwierz — dwa razy «en avant» i do kawalera.

 — A homary zmieniają się i cofają w tym samym porządku — kończył gryf.

— A teraz — opowiadał żółwiozwierz, podskakując w powietrze — puszczasz ho…

 — Homary — podszepnął gryf.

— I zanurzasz się w morzu jak najgłębiej, przyczem wywraca się kozła w wodzie — krzyczał żółwiozwierz — wywijając dzikie harce.

 — Homary znowu się zmieniają — zaskrzeczał gryf.

— Na ląd! — zakomenderował żółwiozwierz — i na tem pierwsza figura skończona.

 Oba potwory, które dotąd skakały jak szalone, usiadły, ze smutkiem spoglądając na Alinkę.

— To musi być bardzo piękny taniec — rzekła dziewczynka nieśmiało.

 — Chciałabyś go zobaczyć? — zapytał żółwiozwierz.

— O tak — odparła Alinka.

 — Zatem, gryfie, poprobujmy pierwszej figury. Możemy obyć się bez homarów — wiesz. A kto z nas będzie śpiewał?

— Naturalnie, że ty — rzekł gryf — ja już zapomniałem jakie są słowa.

 Tak więc obydwa z powagą jęli się obracać dokoła Alinki, depcząc ją po nogach od czasu do czasu i wymachując przedniemi łapami; żółwiozwierz zaś wolno i smutno zawodził co następuje:

— Czy chcesz chodzić trochę prędzej? — do ślimaka dorsz powiadał,

— Morska świnia mi mój ogon przydeptuje — ciągle biadał.

Patrz, ochoczo postępują nawet żółwie i homary
Hej, podążmy tam za niemi — im do tańca zbrakło pary,
Im do tańca zbrakło pary — im do tańca zbrakło pary!

Jak przyjemne będą pląsy, gdy zgłębimy wód obszary,
Gdy rzucimy się w objęcia, gdy nas tańca chwycą czary! —
Lecz ślimaka to nie wzrusza za daleka tam bo droga.

— Ja tu — mówi — raczej siądę u tych wód błękitnych proga
Za daleka bo tam droga — za daleka bo tam droga!

— O ślimaku nierozważny — dwa są brzegi wód koryta,

Czy to blizko, czy daleko, kto o taki drobiazg pyta,
Chodź, podążmy za tamtymi, a zaręczam w pląsów szale
Zapomniawszy o twych trudach, bawić będziesz się wspaniale.
Bawić będziesz się wspaniale — bawić będziesz się wspaniale! —

— Dziękuję wam, to istotnie nader zajmujący taniec — rzekła Alinka, rada, że się skończył nareszcie — ale i piosnka o dorszu również jest ciekawą.

 — Ty bo zapewne znasz dorsza? — zapytał żółwiozwierz.

— Tak nieraz przy śniad… — zawołała dziewczynka i urwała nagle.

 — Nie wiem, gdzie jest śniad — potwierdził żółwiozwierz, ale jeżeliś je często widywała, to wszak pamiętasz, jak wyglądają.

— O tak, są one jakoś całe niezgrabne i mają ogonki zakrzywione na jedną stronę — powiedziała dziewczynka.

 — Tak, istotnie, a przyczyna tego jest taka:

Tu żółwiozwierz ziewnął i zamknął oczy.

 — Powiedz jej o przyczynie, rzekł, zwracając się do gryfa.

— Powodem tego jest — podchwycił gryf — że rybki chciały pójść z homarami w tan, a mając długą drogę do przebycia, ogonki swoje włożyły do pyszczka.

Trzymały je zaś tak mocno, że się aż przekrzywiły. Oto wszystko.

 — Dziękuję — rzekła Alinka — to nader zajmująca historja, nigdy jeszcze tak wiele nie słyszałam o dorszu.

 — A możebyś chciała, abym zatańczył drugą figurę kontredansa homarów? — zapytał gryf, zachęcony pochwałą panienki — albo może wolisz, aby ci żółwiozwierz jeszcze cośkolwiek zaśpiewał?

— Niechaj śpiewa, śpiewa! — krzyknęła dziewczynka z taką namiętnością, że obrażony gryf mruknął do siebie: «różne bo bywają gusty!» a zwracając się do żółwiozwierza, prosił:

 — Zaintonuj pieśń o «Żółwiowej zupie».

 Zwierzę westchnęło i zaczęło głosem przerywanym jękami:
«Jakiemiż ciebie wielbić by słowy,
O piękna zupo, pachnąca zielenią,
Któżby przed tobą nie pochylał głowy,
Na twe wspomnienie lica się rumienią!
O! dobra zupo — wieczorny posiłku,
O! upiększenie każdego dnia schyłku!
O! dobra zupo, dymiący posiłku,
O! upiększenie każdego dnia schyłku!

Nad wszelkie dania i smaczne potrawy
Milsza mi łyżka tej dymiącej strawy,
Niech wobec ciebie schowa się zwierzyna,
Łososie, pstrągi — legominy, wina!
O! dobra zupo — dymiący posiłku,
O! upiększenie każdego dnia schyłku!
O! dobra zupo, dymiący posiłku,
O! upiększenie każdego dnia schyłku!»

 — Chór powtarza po raz drugi — zakomenderował gryf, a żółwiozwierz na nowo zaczął piosnkę, gdy nagle okrzyk: «Teraz się zaczyna badanie!» — rozległ się w oddali.

— Bieżmy — zawołał gryf, chwytając Alinkę za rękę, i oboje pomknęli, nie czekając na ukończenie śpiewki.

 — Co to może być za badanie? — myślała Alinka, dysząc ze zmęczenia. Lecz gryf naglił coraz bardziej, a uszu ich dochodziły dźwięki z każdą chwilą słabsze, a tak melancholijne:

«O dobra zupo, dymiący posiłku,
O upiększenie każdego dnia schyłku!»